niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 13

Nie zwracam uwagi na deszcz - pewnie dlatego, że jest odpowiedni do okoliczności. Spada szybko całymi płachtami, zasłoną utkaną ze srebrzystych nici, na miękką, skoszoną trawę. Mimo to stoję przy trumnie bez ruchu. Moja matka pochyla się, abyśmy pośród dudniącego deszczu mogli usłyszeć jej słowa.
- Musimy już iść.
Ksiądz już dawno podszedł. Nie potrafię powiedzieć, jak długo tkwimy przy niewielkim pagórku ziemi, gdzie złożono mojego dziadka. Stoję osłonięta parasolem Lysandra, w małym świecie pełnym milczenia i troski. Alice - przyjaciółka ojca, gestem daje znać, żebyśmy szły.
- Chodźcie. Wrócicie, jak będzie świecić słońce, i położycie mu świeże kwiaty na grobie.
Moje nogi nie chcą iść, nie chcą mnie zabrać od dziadka, który leży zimny i martwy w grobie.
- Zaraz do was dojdę. - odezwałam się.
Muszę krzyczeć, żeby mnie usłyszeli, a ona powoli kiwa głową, odwraca się i idzie dalej ścieżką w stronę naszej posiadłości. Lysander trzyma moją schowaną w rękawiczce dłoń i czuję falę uspokojenia, kiedy jego silne palce zaciskają się wokół moich. Przysuwa się bliżej, aby dać się usłyszeć poprzez szum kropel.
- Zostanę tu z tobą tak długo, jak zechcesz, Patricia.
Mogę tylko przytaknąć, patrząc, jak po sterczącej w ziemi pionowej płycie nagrobnej spływają łzy deszczu, i odczytując wyryte w granicie:

Vincent Peter Night
Pokój jego duszy
19 stycznia 1950 - 5 maja 2015
 ***
 Nie ciepło kominka w salonie sprawia, iż siedzę na dole jeszcze długo po tym, jak reszta domowników idzie spać. W moim pokoju też jest mały kominek, tak jak w większości pokojów w naszym domu. Ja jednak siedzę w ciemniejącym salonie, oświetlanym tylko blaskiem dogasającego ognia, ponieważ nie mam odwagi wejść na górę. Mimo, że nie żyje dopiero od kilku dni, znalazłam w tym czasie wiele zajęć. Trzeba było pocieszyć parę osób, chociaż rodzice sami przygotowali wszystko do pogrzebu, wypadało też, żebym pomogła opanować sytuację. To właśnie wciąż sobie powtarzam. Ale teraz, kiedy moim jedynym towarzyszem w pustym salonie jest tykający zegar na komodzie, zdaję sobie sprawę, że przez cały czas unikałam bliższych kontaktów z kimkolwiek. Nawet nie wiem kiedy dałam sobie spokój moim bezsensownym rozważaniom. Szybko wstaję, zanim stracę odwagę, i skupiam się na tym, żeby stawiać jeden krok za drugim. Kiedy mijam pokój gościnny, moje oczy wypatrują drzwi na końcu korytarza. Cicho zapukałam, po czym weszłam. Był to tymczasowy pokój, przygotowany przez służbę dla Lysa. 
- Cześć. Przyszłaś po coś? - zapytał.
- Nie. - odpowiadam kręcąc przecząco głową.
- Jest coś co mógłbym dla ciebie zrobić?
- Nie. Myślę, że po prostu trzeba czasu, żeby przywyknąć do jego nieobecności. - Staram się być silna, ale łzy płyną mi po policzkach.
- Patricia. - Lysander złapał mnie za ręce. - Wiem, jak ważny był dla ciebie. Wiem, iż już nie jest, jak było, ale jestem tu, gdybyś czegoś potrzebowała. Czegokolwiek.
Znajoma fala gorąca wypływa z brzucha i dociera do wszystkich zakątków mojego ciała. Ale ta chwila nie mogła trwać wiecznie, gdyż do pokoju wpadła jedna ze służbek.
- Przepraszam, iż przeszkadzam, ale pani matka każe o natychmiastowe przyjście do niej. - powiadamia mnie.
- Katherino, już idę. - odpowiadam.
- Pójdziesz ze mną? - pytam gdy kobieta wyszła.
Przytakuje, a olśniewający uśmiech rozjaśnia mu twarz. Dochodzimy do pokoju rodziców, utrzymanego w jasnych barwach. Jest to dosyć duży pokój. Na przeciw drzwi jest wielkie łóżko z drewnianymi ramami, na łóżku leży pościel koloru kremowego. Po obu stronach są małe, szafki nocne wykonane z jasnego drewna. Nad łożem jest duży obraz w kolorach czarno-białym. Na prawej stronie została umieszczona duża, biała, drewniana szafa z złotymi klamkami. Natomiast z drugiej strony są 4
fotele z kubicznymi kształtami, z szeroko wyprofilowanymi siedzeniami. 
- Jestem matko. - witam się.
- Usiądźcie - mówi próbując dokładnie nas przejrzeć.
- Nie okazuj żadnych emocji, jasne? - szeptam do Lysa.
 - Ale dlaczego? - pyta.
- Po prostu to zrób. 
- O czym tak szepczecie? - pyta moja matka.
- O niczym godnego uwagi. - odpowiadam. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci obecność Lysandra podczas naszej rozmowy.
- Nie. Ściągnęłam ciebie tu, gdyż jak już dobrze wiesz, jutro jest koronacja twojego ojca i moja także. Ale nie w tym problem. Chodzi mi o jego stan zdrowia. Niestety nie jest okazem zdrowia, gdyż jest chory na AIDS.
- Skąd? - pytam zachowując obojętny wyraz twarzy.
- Pamiętasz jak wyjechaliśmy w góry? - przytakuję - Postanowiliśmy się trochę powspinać, lecz Thomas rozciął sobie rękę przez wystającą skałę. Z pomocą przyszedł pewien człowiek, z poranionymi rękami. Nieświadomie zaraził Thomasa gdy pomieszał swoją krew z nim. 
- Ale jesteś pewna, że tato cię nie zdradzał? - pytam.
- Tak, ten sam człowiek po kilku dniach polecił, aby ojciec się przebadał, bo mógł go zarazić. 
- No dobrze, ale co w związku z tym?
- Może umrzeć w każdej chwili, obawiamy się, iż nawet za kilka miesięcy. Ja niestety nie będę mogła objąć tronu po nim, ponieważ nie potrafię zarządzać państwem. 
- To ja mam umieć? 
- Patricia, słuchaj. Gdy miałaś 17 lat pomagałaś dziadkowi w papierkowych robotach, on cie bardzo chwalił, mówił, iż będziesz w tym dobra...
- A Kastiel? - przerywam jej.
- Kastiel nie jest na tyle rozsądny, aby tym się zająć. Musisz też wiedzieć, iż musisz zawrzeć związek małżeński.
- Z kim? - pytam zszokowana.
- To już twój wybór. My tylko osądzimy czy jest tego wart. Skończyłam już to co miałam ci powiedzieć, możecie udać się już do pokojów.

1 komentarz:

  1. Końcówka- szok! Ech szkoda mi Patricii nie dość, że matka taka wyprana z uczuć (przynajmniej ja mam takie odczucie) to jeszcze musi wyjść za mąż, ciekawe kogo wybierze.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń